Ostatnio w naszej firmie zorganizowano konkurs. Przedmiotem był najlepszy, a więc najbardziej wydajny i rzetelny pracownik. Pracuję w dużym biurze rachunkowym w Krakowie. Jestem zatrudniony jako księgowy, a Kraków jest moim rodzinnym miastem. Jest to więc dobra praca, bez konieczności zmiany miejsca zamieszkania. Mamy młody, ambitny zespół, w którym każdy się stara by być najlepszym. Podział obowiązków jest na zasadzie: „kończysz jedno, bierzesz drugie”, mowa rzecz jasna o rozliczeniach poszczególnych klientów. I właśnie to było podstawą oceny w przedmiotowym konkursie. Oceniana była ilość wykonanych rozliczeń. Czas pracy był nieokreślony. Oczywiście za nadgodziny nikt nie płacił w tym wyścigu szczurów. Dopiero teraz można było zobaczyć jak ludzie prą, po głowach innych do celu i osiągnięcia sukcesu. Ja zupełnie się wyłączyłem z tej motaniny i bieganiny. Pracowałem spokojnie, jak dotychczas. Szef to widział. No i niespodziewanie zostałem nagrodzony. Ogólnie, ilościowo miałem 4 miejsce, na 20 osób, ale pierwsze trzy miejsca zajęły osoby, które pracowały po 12 godzin. Tak więc szef stwierdził, że mam bardzo wysoką wydajność i jako „czwarty księgowy Kraków”, tak mówili na mnie koledzy pojechałem do Paryża na weekend – taka bowiem była nagroda.